piąty semestr, część II

Obiecany ciąg dalszy :)


patomorfologia
Kolejną część opowieści zaczynam od przedmiotu, który zdecydowanie zajął pierwsze miejsce wśród pochłaniaczy czasu w minionym półroczu.
Co dziwne, na początku okropnie bałam się patomorfy - wszystko ze względu na podobieństwo do histologii, która była jednym z najmniej ulubionych przeze mnie przedmiotów na I roku. Z przerażeniem  i niemal obrzydzeniem brałam do ręki Sawickiego, zostawionego przez ten rok na czarną godzinę patomorfologii...



Robbins okazał się jedyną książką, którą kupiłam na V semestr 😀 I zdecydowanie od razu ją polubiłam! Trochę bałam się patrzyć na jej objętość, ale w środku miała tak mało histologii! Później nadszedł październik, najfajniejszy prowadzący (chociaż z najtrudniejszymi kartkówkami) i tak oto polubiłam (nawet bardzo) patomorfologię 😍 A w dodatku brak tych nudziarskich seminariów. No wspaniałość.
Najprzyjemniejsze jest to, że w jeden semestr zrobiliśmy jakieś 3/4 książki, więc teraz będzie luźniej. Aczkolwiek oczywiście na bieżąco nie było tak cudnie, z tygodnia na tydzień nauczyć się nawet koło 80 stron na pamięć (co do przecinka, z wszystkimi tabelkami i podpisami pod zdjęciami, a i tak nie zawsze to wystarczyło), to wymagające zadanie. Czułam jak mózg rozszerza mi się jak jakaś gumka recepturka (szkoda, że wiedza dość szybko z niej chciała uciec).
Cotygodniowe ćwiczenia rozpoczynały się od wejściówki z 15 testowymi pytaniami na ocenkę (próg 60%). A później oglądanie preparatów przez bite dwie godziny. Zwykle prowadzący wrzucał nam obraz ze swojego mikroskopu na ekrany naszych komputerów albo rzutnik i mógł nam tam wszystko dokładnie pokazywać. Oczywiście sami musieliśmy się też nieźle napocić, bo często musieliśmy sami opisywać po kolei preparaty. Ale to bardzo dobry sposób nauki - aktywne uczestnictwo, a nie tylko głupie wykłady, z których nigdy się nic nie zapamiętuje.
No i tak sobie chodziliśmy na wykłady i ćwiczenia (aha! częsty obiekt rozmyślań - nie, na patomorfie nie trzeba nic rysować, a tak naprawdę nawet nie trzeba notować - ale polecam). Na końcu semestru przeżyliśmy kolokwium semestralne. Najpierw test 60 pytań, po czym kilka godzin przerwy, podczas której prowadzący sprawdzali nam prace. Zdało jakieś 75% osób albo nawet troszkę więcej, i osoby, którym się powiodło, w turach przystępowały do części praktycznej. Trzeba było po prostu na podstawie krótkiego opisu klinicznego i celowanego zdjęcia preparatu wybrać schorzenie z 4 możliwości. Wcześniej zostały nam na szczęście udostępnione wszystkie wymagane preparaty i mogliśmy sobie oglądać je w domu w specjalnych programach (po ściągnięciu około 90 GB, co trwało milion czasu).
Dodatkowo na patomorfie oczywiście chodzi się jeszcze na sekcje zwłok, ale był jakiś niedobór w tym semestrze i tylko 2 grupy się na nie wybrały.
Także pozytywnie 😎

toksykologia
Number 2 pod względem ilości nauki. Niby tak mało godzin, ale tak dużo stron... Niestety, podstawą był podręcznik Seńczuka, który miał zdecydowanie za dużo niepotrzebnych szczegółów chemiczno-fizycznych, a za mało kliniki. Dlatego sporo korzystaliśmy z Toksykologii Kliniczej Pacha i takiej książeczki Ostre Zatrucia. Ale przeżyliśy głównie dzięki robieniu wspólnych grupowych notatek 😊 Wykłady, ćwiczenia z naszymi prezentacjami... W sumie nie było zbytnio ciekawie. Najgorszy był system punktowy, który zawierał też ujemne pkt za słabo napisane kolokwia, więc każdy się cykał. Do tego jeszcze pytanie ustne na ćwiczeniach i punkcik za prezentacje. Na szczęście jakoś tak to było poprzeliczane, że sporo osób było zwolnionych z zaliczenia końcowego (w tym też ja 😎). Jakbym miała jeszcze raz uczyć się tych wszystkich narkotyków i grzybów...
Profesor od toksykologii jets jednocześnie naszym profem od farmakologii (przyjechał z Lublina) i sam o sobie mówi, że jest wymagający, wiec możecie sobie wyobrazić nasze obawy przed farmą - a już jutro zaczynamy z nią przygodę.

choroby zakaźne
W sumie to prawie cały opis przedmiotu zmieścił się w poście z listopada --> klik. Reszta zajęć wyglądała bardzo podobnie. 7 ćwiczeń, 7 seminariów, 14 czy 15 wykładów i kurs chorób zakaźnych za nami, Łańcut pożegnamy. Ah, no oczywiście nie zapominając o egzaminie. Baliśmy się go jak ognia, ucząc się na niego przez całe 2 dni po kolokwium sem z patomorfy, kartkując Dziubka i Boroniową w poszukiwaniu ochłapów wiedzy. Na szczęście naprawdę uratowała nas nasza wymagająca profesor od mikrobiologii i dodatkowe zajęcia przedegzaminacyjne z zakazów 😊 Więc suma sumarum egzamin był stosunkowo przyjazny i wszyscy go szczęśliwie zdali. A miał aż 100 pytań!

otorynolaryngologia
O moich ukochanych laryngach też już --> pisałam 😍 Szkoda, że w końcu ćwiczeń było tylko 6 ... Będę tęsknić za oddziałem... Ale może uda się jeszcze kiedyś tam wybrać (oczywiście nie w charakterze pacjenta xd)! Ciekawe wykłady z profem z Krakowa, szpitalne seminaria i ćwiczenia, na których niektórym udało się nawet asystować do zabiegów i robić inne ciekawe rzeczy. Na bieżąco nie trzeba było się właściwie uczyć, czyli (jak z wszystkich klinicznych) był problem w styczniu 😀 Na szczęście nie musiałam pisać zaliczenia, ale wiem, że składało się głównie z pytań na podstawie wykładów, seminariów i Crush Course. Była to nasza główna książka do tego przedmiotu. Trochę boję się, że wsadzili nam te laryngi za wcześnie, i koło stażu i LEKu już nic nie będziemy pamiętać 🙈 A przecież to dość częste i ważne schorzenia... Ale jakoś damy radę !!! Jak zawsze.

fakultety
W tym semestrze mieliśmy do wyboru: techniki biologii molekularnej i lasery w medycynie (a tak naprawdę lasers in medicine). Tak. Był prowadzony po angielsku 😂 I tak, nie wiedzieliśmy o tym przy zapisach. Tak, chodziłam na niego! Ale w sumie obyło się bez tragedii. Kilka spotkań z opowiadaniami, jak działa laser, jego rodzaje i zastosowanie w różnych specjalizacjach, test na zakończenie prawda/fałsz i po sprawie. Natomiast drugi fakultet odbywał się w sali komputerowej i ludzie "bawili się" jakimiś bazami zawierającymi sekwencje aminokwasowe i inne takie bajery, nie wiem dokładnie o co w tym wszystkim chodziło.

O, i tak to się wszystko skończyło. Semestr przeleciał jak burza, kończy się powoli drugi dzień kolejnego, a ja dalej czasem mam problem z uwierzeniem, że jestem na lekarskim :D 
Muszę uciekać, nowe przedmioty i prowadzący wzywają! Buziaki :*

2 komentarze:

  1. Jeeeny, ale super, że mieliście te preparaty do dyspozycji na patomorfie. Tak powinno być. Na luzie możesz się przygotować i po swojemu się tego nauczyć.

    Fajnie, że wszystko opisujesz, bardzo miło się to czyta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety tylko I semestr, ale były! I masz rację, wspaniały pomysł :>
      Dziękuję!

      Usuń