Dzisiaj troszkę o egzaminach w ciągu naszego ostatniego roku 👀
Niestety, nie mieliśmy sesji ciągłej, która zapewnia elastyczność, większy luz, lepsze rozplanowanie nauki, mniejsze zmęczenie i stres. Upakowali nam więc egzaminy w tradycyjne dwie sesje - zimową i letnią.
🔜🔜Na przełomie stycznia i lutego czyhały na nas:
- egzamin z chirurgii - mocno wyciągnięty z podręcznika Gardena 😪, co było dla mnie okropniasto męczące. Naprawdę nienawidzę tej książki. Sto razy bardziej wolę Noszczyka, przynajmniej są tam konkrety, no i większość pytań na LEKu jest jednak z niego. Próbowaliśmy interweniować w sprawie wyboru literatury, ale katedra pozostała nieugięta. Tak szczerze, to nawet nie pamiętam, ile było pytań xd Pisaliśmy test na komputerach i tabletach w ZNoCu, dzięki temu mieliśmy od razu wyniki. Pytania serio były dziwne, w ogóle nie lekowe, często niechirurgiczne, na przykład skala ciężkości zaostrzenia wrzodziejącego zapalenia jelit xd Na szczęście dało się wyratować ogólną wiedzą z medycyny. Ogólnie chyba prawie wszyscy zdali.
- egzamin z ginekologii i położnictwa - tutaj przynajmniej literatura była jednoznaczna - Brębo 💋 Mogę być nieobiektywna, bo jestem niepoprawną fanką tego przedmiotu, ale nie było tragicznie. Pytania znowu były dziwne, takie ni to z podręcznika, ni z LEKu, niektóre banalne, inne szczegółowe i trudne. Kilka weszło z bazuni CEM, ale zupełnie nie można się na tym opierać. Formuła testu podobna - komputery, chyba 100 pytań i jazda. Zdali chyba wszyscy :)
- egzamin z psychiatrii - tego to już prawie w ogóle nie pamiętam, ale na pewno poszedł dobrze 😎 Dużo pytań z zajęć, jakieś tam sugestie od prowadzących - ogólnie bardzo w porządku. Komputery i te sprawy.
- egzamin z ratunkowej - to już w ogóle bajka z naszym ulubionym prowadzącym. Pisaliśmy go na kartkach (aż dziwnie xd) w G4.
Także sesja zimowa była umiarkowana, spokojnie dało się przeżyć. Ale lato.... przeczołgało nas.
- egzamin z rodzinnej - jedyny spokojny i bezstresowy egzamin w sesji letniej. Pisaliśmy test na komputerach, pytania w większości pokrywały się z tymi, które omawialiśmy na seminariach online. Cud miód malina.
- egzamin z interny - tutaj pierwsze schody, aczkolwiek finalnie obyło się bez uszczerbków na zdrowiu i życiu. Egzamin był trzyczęściowy, warunkiem dopuszczenia kolejnego etapu było zdanie poprzedniego:
* praktyczny - ta część była akurat milutka. Zostaliśmy przydzieleni do konkretnych egzaminatorów pod koniec kwietnia, żeby był czas na rozplanowanie wszystkiego. Egzamin składał się z badania pacjenta i dokładnego opisania (zwykle bez obecności lekarza), później były jeszcze dodatkowe pytania odnośnie jego diagnostyki i leczenia. Do tego każdy dostał zagadnienia do omówienia, jakąś chorobę oraz objaw (tutaj już z całej interny). I na koniec zapis EKG do interpretacji. W moim przypadku trafiłam na gastroenterologię, z czego naprawdę się cieszyłam. Dostałam młodego pacjenta po epizodzie krwawienia z górnego odcinka PP, więc przyjemnie zbierało się wywiad oraz badało. Później musiałam opisać POChP, jak najwięcej wiedziałam, oraz omówić różnicowanie obrzęków obwodowych. Do tego standardowo sporo dodatkowych pytań wokoło tych tematów. I 3 zapisy EKG, jeden fizjologia, drugi zawał ściany przedniej i bocznej, a trzeci to był jakiś dziki RBBB. Fajniutko 😇
czerwiec
* test - czyli Szczeklik na pamięć i do boju! Plus jeszcze część podkreślanych zagadnień na zajęciach. I kilka pytań z CEMu. I z poprzednich lat. Raczej na zdanie :) Pytań było jakoś dużo, chyba 120? Ej serio mam dziurawą głowę xd Zaraz zapomnę wszystkiego ze studiów. W każdym razie pisaliśmy w ZNoCu na dwie tury, na kompach, wyniki były od razu.
* ustny - zaraz po teście zaczęły się ustne. Przydzielili studentów do kilku komisji - większość z nich była dwuosobowa (tylko moja grupka trafiła na 3 hah). Losowało się zestaw 5 pytań, z czego dwa ostatnie były krótkimi przypadkami klinicznymi i trzeba było omówić ogólne postępowanie i zaproponować rozpoznanie. Treści pytań były trochę dostosowane pod przewodniczącego komisji (czyli zawsze znalazło się tam pytanie z jego dziedziny), a na dodatek w każdym zestawie krążyło zagadnienie z kardiologii. Wcześniej dostaliśmy listę pytań, ale było to pomocą tylko troszkę - czasu mało, zagadnień grubo ponad 200, często były to po prostu spisane rozdziały ze Szczeklika - ale i tak się w miarę cieszyliśmy:) Przynajmniej wiedzieliśmy mniej więcej, co nas czeka. Ludzie wychodzili z egzaminu raczej zadowoleni, chociaż spodziewaliśmy się dużych utrudnień. Jeżeli chodzi o mnie, to trafiłam do komisji z profesorem od gastro + kardiolożka + internistka, głównie nerkowa. Prawie pełen przekrój. Ale wylosowałam milutki zestaw - chorobę uchyłkową jelit, pogadankę o wysiłkowym teście elektrokardiograficznym i splenektomię. A przypadki wyglądały mi na hipoglikemię i przewlekłą chorobę nerek.
Także interna naprawdę skończyła się dobrze, a taaak nas straszyli! Gorzej niestety było z pediatrią, której podczas studiów tak śreeeednio nas uczyli, a egzaminy....
- egzamin z pediatrii - również 3-częściowy:
* praktyczny - tutaj właściwie polegał wyłącznie na zbadaniu pacjenta + opisaniu go dokładnie, do tego wpadały jakieś pytania odnośnie jego diagnostyki czy leczenia. Trafiłam na nastolatkę z oddziału drugiego naszej pediatrii (endokrynologia, diabetologia, reumatologia), której główną przypadłością było zahamowanie wzrostu oraz otyłość, plus naprawdę sporo innych chorób. Trochę zostałam przećwiczona z różnych zespołów genetycznych, które mogły to spowodować, a także różnych zaburzeń hormonalnych, ale wyszło fajnie :) I to był chyba jedyny przyjemny element tych egzaminów...
* test - trudny, szczegółowy, niby Kawalec, ale tak nie do końca. Duuuża większość pytań była nowych. Krzywa Gaussa wyszła idealnie dla nich, czyli kilka osób nie zdało, kilka dostało piątki, reszta gdzieś pośrodku. W dodatku pisaliśmy go w formie papierowej, więc męką było czekanie na wyniki ...
* parampampam, czyli najgorszy element - egzamin ustny. 4 komisje, 4 różne sposoby egzaminowania, i bardzo różne wyniki... Każdy losował zestaw 3 pytań z wysłanej wcześniej listy zagadnień - była jeszcze gorsza, niż z interny. Około 300 podpunktów, mnóstwo głupich i trudnych pytań, niektórzy mówili, że jest to ściągnięte prosto z zagadnień do PESu 💩 A do tego dosłownie mnóstwo pytań dodatkowych, czasami spoza tematu. Trafiłam do komisji, w której odsetek osób oblanych był największy. I to naprawdę było mocno, w niektóre dni oblewali 50% studentów... Na szczęście poprawa była jeszcze przed 15.07, kiedy nasza izba lekarska dała deadline składania papierów na staż. Ale naprawdę, to było traumatyczne przeżycie. Z moją "miłością" do pediatrii... Ostatecznie wyszło zadziwiająco dobrze, bo miałam meeeega szczęście - trafiłam na zestaw: zapalenie gardła (love rodzinna), wady sinicze serca (love kardiologia i kardiochirurgia) oraz opóźnienie dojrzewania płciowego (love ginekologia) ze szczególnym naciskiem na zespół Turnera - ulubione zagadnienie profesora egzaminującego.
Podsumowując, rycie calutki czerwiec. I to na ostro.
Jakbym miała dawać jakieś rady dla przyszłych roczników, to serio - uczcie się interny. Ten Szczeklik, chociaż wydaje się nie do zmordowania, ratuje dupę na wszystkich innych przedmiotach. Szczególnie na egzaminie z pediatrii, który był raptem tydzień po internie. Nie jestem jakąś wielką fanką chorób wewnętrznych, ale daje to mnóstwo wiedzy na prawie każdy temat.
Ale się cieszę, że to już za mną... Przeżyłam to bez jakichś większych załamań nerwowych, ale chyba tylko dzięki temu, że uparcie dążyłam do tego końca studiów. Widziałam tylko ten jeden cel i chciałam jak najszybciej pokonać sesję. No i troszkę podbudowała mnie wiedza z interny, bo jakoś uwierzyłam, że jak coś, to można próbować się tym ratować.
Koniec, bo wyszedł z tego taaaaaki tasiemiec. A i tak jest niekompletny hahaa. Trzymajcie się!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz